Przed urodzeniem Stanisława często słyszeliśmy „no to teraz skończą się te wasze wyjazdy w góry”. A my bardzo nie chcieliśmy, żeby tak się stało. Wiedzieliśmy, że góry robią nam dobrze i czuliśmy, że na pewno nie zaszkodzą naszemu dziecku.
Stanisława pierwszy raz wzięliśmy w góry, gdy miał sześć tygodni, od tamtego czasu towarzyszy nam w prawie każdej górskiej wyprawie, niezależnie od pory roku. Odwdzięcza się nam za to dobrym zdrowiem – ma już dwa i pół roku, a jeszcze nigdy nie brał antybiotyków, ani poważnie nie chorował (odpukać!), mimo że jest dzieckiem żłobkowym.
Trasy na weekend, górskie szlaki, alerty pogodowe – więcej o górach na naszym profilu na Facebook!
Oczywiście przesadą byłoby stwierdzenie, że nic się nie zmieniło, bo teraz wyjazdy w góry wyglądają całkiem inaczej. Do plecaków pakujemy pieluszki zamiast piw, a nasze dwu i pół letnie doświadczenie nauczyło nas, że aby wyprawa się udała, musimy zadbać o parę bardzo ważnych elementów.
Wózek, sanki, czy nosidło?
Małe dziecko, które jeszcze nie siedzi, woziliśmy w wózku – najpierw w gondoli, a potem w spacerówce. Kwestia wyboru wózka jest prosta – im większe koła i opony, tym lepiej. Idealne są trójkołowe wózki specjalistyczne, ale dla chcącego nic trudnego – my z naszym, miejskim modelem zrobiliśmy po górach setki kilometrów, udowadniając, że to tylko kwestia sił i determinacji rodziców. Na szlakach niekiedy spotykaliśmy dzieci w chustach, ale z racji tego, że Stanisław absolutnie ją odrzucił, nie praktykowaliśmy tego rozwiązania.
Zimą doskonale sprawdzają się sanki – dzięki nim zimą dostępne stają się szlaki, na które latem czy jesienią wózek nie wjedzie (np. czarny szlak ze Złatnej Huty na Rysiankę). Dla małego dziecka idealne będą takie z oparciem. Warto również zwrócić uwagę na możliwość pchania sanek i ciągnięcia ich na sznurku. „Podwójny napęd” pozwala pokonać nawet nieprzyjazne podejścia i wzmacnia stabilność sanek, które podczas ciągnięcia łatwo przechylić.
Zarówno przy wózku, jak i przy sankach warto zaopatrzyć się w śpiwór, który da się pasami przymocować do środka transportu. My kupiliśmy w internecie model „od niemowlaka do przedszkolaka”, z nieprzemakalną warstwą wierzchnią i polarem od wewnątrz. Służy nam już trzecią zimę, to było dobrze zainwestowane sto złotych.
Nosidło natomiast otwiera całkiem nowe możliwości i pozwala chodzić po szlakach przez cały rok. Na długo zapamiętaliśmy radość z pierwszego szlaku, który prowadził środkiem leśnej ścieżki, a nie szeroką, dojazdową drogą. Jego wielkim minusem jest to, że noszący nosidło nie wrzuci już na plecy plecaka, a przy dziecku miejsca zawsze jest za mało.
Stasia wsadziliśmy do nosidła dopiero wtedy, gdy już pewnie siedział. Przy wyborze ważna była wygoda, pas biodrowy, daszek chroniący przed deszczem, śniegiem czy słońcem i pojemna kieszeń pod siedziskiem (dodatkowe miejsce!). Nie ma górnego limitu wieku, do jakiego można nosić dziecko w nosidle, producent zazwyczaj określa, do jakiej wagi dziecko nosidło daje radę, ale już teraz widzimy, że szesnastokilogramowy Staś jest wielkim obciążeniem dla pleców noszącego go taty – dlatego jak tylko się da, zachęcamy go do chodzenia na własnych nóżkach. Zmęczonych noszeniem uspokajamy, po starszych kolegach widzimy, że trzy – cztery lata to czas, kiedy dziecko pokonuje większość trasy samodzielnie.
Nasz model kupiliśmy na serwisie aukcyjnym i szczerze zachęcamy do takiej oszczędności. Cena stanowi 30-40 procent nowego, a w większości przypadków ludzie kupują nosidło, żeby wziąć dziecko raz, albo dwa razy w jakąś dolinkę. Nasze miało zaznaczone „widoczne ślady użytkowania” w postaci zarysowanej metalowej nóżki. Już po pierwszym weekendzie w schronisku widocznych śladów użytkowania pojawiło się więcej.
Dokładnie zaplanuj trasę
Idąc z dzieckiem trzeba zapomnieć o własnych, górskich ambicjach. Trasę układamy uwzględniając przede wszystkim potrzeby malucha, na pierwszy raz na pewno odrzucamy Babią Górę Percią Akademików. Na drugi zresztą też. Zwłaszcza na początku, gdy nie wiemy, jak się dziecko zachowa w nosidle wybieramy trasy krótkie i łatwe.
Zimą musimy pamiętać, że na trzaskającym mrozie nie zmienimy pieluszki czy nie nakarmimy piersią. Idealne są trasy do schronisk, w którym można przewinąć i nakarmić malucha.
Tutaj znajdziesz parę beskidzkich tras na dobry początek.
Sprawdź prognozę pogody i bądź gotowy odpuścić
– Nie ma sensu pchać się w góry, gdy zapowiadane są nieustanne opady, czy wielki mróz. To może jedynie zrazić i nas i dziecko do gór, a taplanie się w błocie to wątpliwa przyjemność. My przyjęliśmy zasadę, że nie wychodzimy zimą w góry, gdy mróz jest większy niż -10 stopni.
Prognozę sprawdzamy na norweskiej stronie: www.yr.no – ma prognozę dla większość beskidzkich pasm na dwa dni do przodu i poleca ją choćby obsługa schroniska na Rysiance, jako najlepiej sprawdzającą się. Przydatna jest również aplikacja Windy (www.windy.com), z której korzysta m.in. GOPR i która pozwala odczytać pogodę na najbliższe dni w szerszym kontekście, a nie tylko na podstawie punktowych danych.
Ubierz dziecko (i siebie) stosownie do warunków atmosferycznych
O ubieraniu dziecka można pisać wiele, ale warto pamiętać o podstawowych zasadach:
– najlepsze jest ubranie w kilka warstw, na cebulkę
– zimą, zwłaszcza w nosidle, ubieramy Stasia w ciepły, zimowy kombinezon, względnie ocieplane spodnie narciarskie, przy większym mrozie pod czapkę zakładamy kominiarkę
– w górach dziecko ma zawsze czapkę – zimą – ciepłą, wełnianą, zasłaniającą uszy; latem cienką, z daszkiem, chroniącą przez słońcem
– zimą zakładamy ocieplane buty, które dodatkowo impregnujemy
– zimą smarujemy buzię mocnym kremem na mróz – np. Emolium, Nivea Baby Wind&Weather Cream, dla starszych dzieci – Dermosan z apteki. Krem najlepiej dobrać indywiduanie i przed wyjściem na szlak upewnić się, że nie wywołuje uczulenia. Wiosną, latem i jesienią przyda się krem z mocnym filtrem UV
– przed wejściem do lasu zawsze smarujemy siebie i dziecko preparatem przeciwko kleszczom i komarom – w aptece warto zapytać o łagodne środki ziołowe dla dzieci do pierwszego roku życia.
Zadbaj o to, żeby dziecko się nie nudziło
To kluczowe zwłaszcza przy starszych dzieciach. Idąc szlakiem warto zorganizować mu zabawy, zachęcające do dalszej wędrówki np. liczenie szlaków na drzewach, wrzucanie kamieni do potoku (coś niesamowitego jest w tej zabawie), czy szukania krasnali w dziupli. Najlepiej tej, która jest dopiero przed nami.
Dla Stasia samo noszenie w nosidle jest niesamowitą frajdą, widzi wtedy świat z zupełnie innej perspektywy. Uwielbia też łazić po halach, grzebać w ziemi przy szlaku, układać kamienie, łazić po zwalonych drzewach. Chociaż naturalne zabawki są najlepsze, zawsze bierzemy ze sobą parę autek i cienkie książeczki, czy zajmujące mało miejsca balony, żeby mieć go czym zabawiać w schroniskach.
Baw się dobrze i odpoczywaj
W końcu idziesz tam po to, żeby odpocząć. Nie narzucaj sobie nadmiernie ambitnych planów, nie przejmuj się, kiedy się okaże, że musisz odpuścić. Oczywiście niekiedy warto się przełamać i walczyć z własnymi słabościami i lenistwem, ale nie ma sensu zmuszać siebie i dziecka, do realizacji przedsięwzięć skazanych na niepowodzenie, bo można zrazić i siebie i malucha do gór.
Komentarze (5)
Obrzydzenie mnie bierze gdy widzę w górach wózki dziecięce. I kompletnie nie rozumiem namawiania na wycieczki z głębokimi wózkami. Dziecku to jest absolutnie do niczego nie potrzebne. W zasadzie w wieku gdzieś dopiero od 10 lat ma sens prowadzenie dzieci na górskie wycieczki. I konieczne jest stopniowanie trudności. A to co widze w Tatrach, to ciągnięcie 4-5 latków po długich dolinach jak Chochołowska lub Kościeliska to po prostu zbrodnia dokonywana na dzieciach. Ponieważ dla dziecka systematyczny, jednostajny marsz jest bardzo szkodliwy. Jego organizm i psychika wymagają zmiennego tempa i urozmaicenia ruchowego – podnieść patyk, potem poszukać odpowiedniego kamyka, przyjrzeć sie kwiatkowi, usiąść, podbiec do przodu, do tyłu itp. Wyprawa w góry z maleńkim dzieckiem to tylko wyraz e g o i z m u rodziców, nie umiejących i nie chcących rezygnować ze swoich zachcianek szkodliwych dla dziecka. Poza tym wózki dziecięce to po prostu zapaskudzanie gór.
Drogi Emilu, dziękuję za podzielenie się opinią. Każdy ma swoją. Nam zabieranie małego Stanisława w głębokim wózku wyszło na dobre – skończył 3,5 roku a jeszcze nigdy nie brał antybiotyku, o zbawiennym wpływie górskiego powietrza na zdrowie można zresztą pisać dużo. Zwłaszcza, jak jest się, tak jak my z Krakowa. Absolutnie nie rozumiem dlaczego małe dzieci w głębokich wózkach miałyby nie być zabierane na to świeże powietrze – przecież każdy lekarz zaleca jak najdłuższe przebywanie na zewnątrz. Argument o zapaskudzaniu gór uważam za kwestię gustu – komuś nie podobają się wózki, komuś rowery, a komuś ludzie z butach z Dechathlonu. Pełna zgoda, co do stopniowania trudności – w ten weekend zabraliśmy Stanisława z rowerkiem biegowym na 6 kilometrowy szlak, który pokonywał cały dzień, mając z tego wielką frajdę, zatrzymując się przy potokach i oglądając każdego ślimaka. Tak czy inaczej – każdy na prawo do swojego zdania, i swojej opinii. Dziękuję Ci bardzo za Twoją, z którą się w 100% nie zgadzam 🙂
Wrzucanie kamieni do potoku, u mojego 4,5 latka to hit. U nas sprawdziła się też zabawa w wyścigi, wóz strażacki ścigał się z policją, sprawdziło się przy kryzysie 🙂
Super! U nas też jest dobre: chodzenia po balach, grzebanie w ziemi (piachu), przewożenie liści/piasku/ziemi małymi ciężarówkami. Na dużych halach puszczamy latawca, który zajmuje mało miejsca w plecaku. No i oczywiście gadki motywacyjne: czy znajdziemy jeszcze jednego ślimaka? Czy na następnym drzewie też będzie szlak?
test